Dziś poszedłem laminować świąteczny plakat Doktora. Nie był to mój ulubiony odcinek ale cóż, nie wszystko może być idealne. Za to zacząłem oglądać Sherlocka i to mi zrekompensowało wszystkie błędy Moffata. Jak niektórzy pamiętają, w ostatnim odcinku pierwszej serii, Jim Moriarty zjawił się na jakimś basenie, a oprócz niego Sherlock z Watsonem. John był obłożony ładunkami wybuchowymi a Sherlock po ich zdjęciu, zdawał się być zdecydowany by wysadzić wszystkich w powietrze.
I tak Moff trzymał nas w napięciu prawie rok żebyśmy usłyszeli jakiś dzwonek z filmu.Ta jego mina jak usłyszał u takiego mordercy - psychopaty melodię z "Gorączki Sobotniej Nocy" , to chyba rozbroiła wszystkich. Dalsza część odcinka ukazała wątek miłosny który przełamał kanon "Sherlocka", i pokazała go od zupełnie innej strony. Najbardziej w tym odcinku wzruszyła, mnie scena z Molly, którą Holmes jak zwykle zaczął rozszyfrowywać. Kiedy już powiedział że bardzo przygotowała siebie i prezent, to stwierdził że bardzo musi zależeć tej na tej osobie i że ją prawdopodobnie kocha, i wtedy dopiero zorientował się że jest to prezent dla niego. Ku zdziwieniu wszystkich przeprosił (ale Watson wtedy zrobił oczy!!! :)
Kobieta która wyraźnie interesowała Sherlocka to niejaka Irina Adler czy jakoś tam. Powierzyła mu ona telefon od którego zależało jej życie, a co najlepsze w jego komórce ustawiła swój jęk jako dźwięk od wiadomości. On wypełnił swoje zadanie wyrzucając przy tym pewnego agenta dziesięć razy przez okno. Oficjalnie zabito ją dwa razy ale z tego co wiemy, na egzekucji gdy wysłała ostatniego SMS-a do niego, wtem jej katowi, wyrwał się odgłos "Ahh"